top of page
  • Zdjęcie autoraPaulina Skorupa

Powstanie styczniowe, czyli krótka historia postanowień noworocznych

Kiedy bukowałam dzisiaj basen na 7 rano (umnie trzeba bukować godzinę) zostało tylko jedno miejsce. Zaczęłam rozmyślać nad tym jak w styczniu każdego roku siłownie i baseny zapełniają się ludźmi, którzy chcą zmienić swoje życie. Przypomniało mi to też o tym jak pracowałam w sieciówce i w styczniu wystawialiśmy na front sklepu ubrania sportowe. Tylko po to, żeby podkręcić sprzedaż. Wtedy też doszłam do wniosku, że postanowienia noworoczne zostały skomercjalizowane, być może użyte przeciwko nam.


Później te same siłownie pustoszeją, mniej więcej od połowy lutego, może to i lepiej, ja i tak lubię jak jest mniej ludzi. Może to z braku efektów, nie wiem. A może początkowy zapas motywacji ma swoją datę przydatności do spożycia, która kończy się mniej więcej po pierwszym miesiącu? A może pragnienie zmiany nie jest po prostu takie silne. A może w planowanu postanowień nie uwzględniłyśmy swojego życia. Może tych postanowień było za dużo?

Ja zaczęłam chodzić na basen we czerwcu a na siłownię w październiku. Wcześniej przez wiele lat ćwiczyłam z Chodakowską, ale nadszedł moment kiedy poczułam, że chcę ćwiczyć z innymi ludźmi. Zaczęło się niewinnie, bo poszłam najpierw na lekcje golfa, sportu, który nie sądziłam że będę kiedykolwiek uprawiać. Byłam na lekcjach golfa z trenerem i to było zupełnie nowe doświadczenie. Fajnie było mieć kogoś, kto poprawia moją sylwetkę i mówi jak dokładnie trzymać kij. Najważniejsze jest to, że wcale nie mam zamiaru w przyszłym roku wziąć udziału w pucharze golfa, ani nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że jestem dobrym zawodnikiem. Robię to bez celu dla siebie i dla przyjemności.


Podobnie było z siłownią, nie zaczęłam jej dla żadnego celu, poprostu lubię ćwiczyć i lubię się pocić. Nie powiem, że pierwsze treningi były proste. I wcale nie chodziło o intensywność ćwiczeń, po prostu czułam się bardzo nieswojo. Mniej więcej tak jak powinnam się czuć. Maszyny wydawały mi się dziwne, nie miałam zielonego pojęcia jak ich używać. Ani jakie powinny być nastawione, żeby osiągnąć rezultaty. I doszłam do wniosku, że tak jak wszystkiego innego w życiu trzeba się po prostu nauczyć.


Naturalnym ludzkim odruchem jest pragnienie polepszenia swojej aktualnej sytuacji. Ale czy warto tak wariować? Czy warto wprowadzać wszystkie zmiany na hurra? Czy może odzelić rok na miesiące i na kwartały i w ten sposób planować. Wtedy cel nie będzie aż tak przerażający. Można zrobić tylko jeden cel w styczniu. Potem następny w lutym i następny w marcu. Po co ta presją i po co to ciśnienie?


Nie może tak być, że czekając na przyszłość którą właśnie tworzymy, przestajmy patrzeć na to co nas otacza. Czy to, że coś zmienimy oznacza, że wszystko będzie lepsze? A może te cenne małe minutki, miną niezauważone i lata poźniej bedziemy mieć pretensje czemu to wszystko minęło tak szybko. Jestem jak najbardziej za stawianiem celów, ale jak nie jesteś przygotowana poświęcić im 80 % swojego czasu, to może warto je trochę zmniejszyć? Może otworzy się jakieś inne okno, które pomoże wprowadzić nam to w życie.


Ja także robię postanowienia noworoczne, nazywam je celami. Robię listę rzeczy, które w tym roku chcę osiągnąć. Nie zawsze wszystko wychodzi tak jak bym chciała, bo czasem brakuje mi zaparcia. A czasem inne rzeczy są ważniejsze niż jakiekolwiek cele, ale nie czuję potrzeby zmiany wszystkiego. Nie czuję potrzeby imponowania nikomu, nie czuję poterzby, żeby tylko istniały cele i nic więcej. Dlatego nawet jak nie masz jeszcze zapisanych celów to mam dla ciebie dobrą wiadomość. Możesz zacząć swoje nowe życie w marcu w lutym i w czerwcu. Dlatego daj sobie czas, zastanów się czego naprawdę chcesz, bo data, kiedy to osiągniesz i tak nie ma znaczenia. Nie ma jakiegoś magicznego terminu, do kiedy wszystkie cele powinny zostać osiągnięte i to jest właśnie całe piękno postanowień noworocznych.


Życze wam powodzenia w Nowym Roku! Niech was zaskoczy!





16 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page